Początek lat 90-tych to okres rozkwitu tarnowskiego żużla. Grupa młodych i utalentowanych zawodników ostatecznie przejęła schedę po dotychczasowych liderach Jaskółek i zaczęła coraz mocniej pukać do bram żużlowej czołówki w kraju. Jednym z ówczesnych wychowanków tarnowskiego klubu był Mirosław Cierniak.
 

Żaglówkę zamienił na motocykl żużlowy

 

Mirosław urodził się i wychował w niewielkiej miejscowości Niedomice, niedaleko Tarnowa. Jest jednym z trójki synów Władysława i Ireny Cierniaków. Jak sam podkreśla, w dzieciństwie był zwykłym, niczym niewyróżniającym się chłopcem. Od zawsze fascynował go różnego rodzaju sport. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, iż pierwszą miłością późniejszego wychowanka tarnowskiej Unii był speedway. Latem sporo podróżował na rowerze, natomiast zimą zamieniał dwa koła na narty lub łyżwy. Prawdziwą pasją młodego chłopaka z podtarnowskich Niedomic było jednak… żeglarstwo!  

 

- Przy szkole podstawowej działał klub żeglarski. Mieliśmy dosłownie kilka kroków na basen. Rozpocząłem swoją przygodę z pływaniem od klasy Optymist, później przeniosłem się do grupy Cadetów. Ponieważ w Niedomicach jest niewielki zbiornik wodny, mogłem bez trudu realizować swoje hobby - wspomina Mirosław.  

 

Z czasem przyszły pierwsze sukcesy w prawdziwej, sportowej rywalizacji. W zawodach w klasie Cadett Mirek zajął drugie miejsce pełniąc funkcję załoganta. W kolejnych regatach wynik był jeszcze lepszy, tym razem nie miał już sobie równych i zdobył nagrodę dla najlepszego zawodnika. W międzyczasie udało mu się zrobić patent żeglarski i uzyskać kartę pływacką. Kiedy wydawało się, że Mirek jest gotów by wejść na kolejny pułap sportowej kariery i starać się o zdobycie uprawnień sternika jachtowego, niespodziewanie podjął decyzję o zakończeniu swojej przygody z żeglarstwem.

 

- Stanąłem przed wyborem, czy nadal kontynuować tę przygodę, czy może zająć się czymś innym. Decydując się na dalszy rozwój kariery musiałbym przenieść się w inny rejon Polski, z dala od domu. Postanowiłem więc, że poprzestanę na dotychczasowych osiągnięciach. Nie żałuję tego kroku. Mam mnóstwo wspaniałych wspomnień z tamtego okresu, udało mi się osiągnąć pewien etap i z tego jestem naprawdę zadowolony

– mówi.

 

Mimo upływu czasu miłość do steru i żeglowania nadal pozostała. Kiedy tylko pogoda na to pozwala, Mirosław wspólnie z żoną Celiną i dwójką dzieci udaje się nad Jezioro Rożnowskie, by tam w ciszy i spokoju wypocząć. Jak sam tłumaczy, to świetny sposób na odreagowanie wszelkich stresów związanych z trudami dnia codziennego.
 Jeszcze w trakcie przygody z żeglarstwem, Mirosława coraz mocniej interesowały dyscypliny, które wiązały się ze sporą dawką adrenaliny. Początkowo był to wyłącznie motocross. Może trudno w to uwierzyć, ale w dzieciństwie późniejszy zawodnik Unii Tarnów w ogóle nie wiedział o istnieniu takiej dyscypliny sportu jak żużel. To o tyle ciekawe, iż jak się później okazało, ojciec Mirosława – Władysław był o krok od rozpoczęcia nauki w szkółce żużlowej. Na przeszkodzie stanęła jednak zmiana miejsca pracy i przenosiny na Dolny Śląsk. Po kilkunastu latach od tamtego zdarzenia, ojciec zabrał go na zawody żużlowe do Tarnowa. 

 

- Pamiętam, że to był Turniej Indywidualny o Puchar Polski. Tamte zawody zakończyły się zwycięstwem Wojciecha Żabiałowicza. Rywalizacja na torze oraz charakterystyczny zapach sprawiły, iż z miejsca zakochałem się w tym sporcie. Dodatkowo w trakcie zawodów odbyły się pokazy mini żużla, którym zajmował się wówczas Bogusław Nowak. Kiedy zobaczyłem tych młodych chłopców na motocyklach postanowiłem, że ja również zapiszę się do szkółki. To stało się moim wyzwaniem – wspomina.

 

Spełnione marzenia

 

Wkrótce został ogłoszony nowy nabór do szkółki. W tym momencie nikt i nic  nie było w stanie odwieść Mirosława od zamiaru dołączenia do grupy Bogusława Nowaka. Ojciec z uśmiechem przyklasnął temu pomysłowi. Jak to zwykle bywa, nieco więcej problemów było z mamą, która z pewnymi obawami podchodziła do tego pomysłu. Ostatecznie jednak udało się przekonać i ją. Początki nie były łatwe, przede wszystkim trzeba było zadbać o odpowiedni motocykl. Tutaj z pomocą przyszedł Władysław Cierniak.

 

- Mój tata przerobił starą WSK-ę. Pamiętam, że bak paliwa zrobił ze starej gaśnicy. O odpowiedni strój zadbała mama, która po prostu zszyła kurtkę dżinsową ze spodniami. Za obuwie posłużyły stare kozaki, z których usunąłem obcas, abym móc założyć łyżwę. Tak to wówczas wyglądało. Z pewnością możliwości były znacznie mniejsze niż obecnie, jednak wcale mnie to nie zrażało, a wręcz przeciwnie - mówi z uśmiechem na twarzy.

 

Olbrzymi zapał w dążeniu do zdobywania wiedzy i umiejętności żużlowych wsparty ojcowskim podejściem Bogusława Nowaka spowodował, iż Mirosław bardzo szybko pokonywał kolejne etapy żużlowego wtajemniczenia. Kiedy po którymś z kolejnych treningów Władysław Cierniak przekazał synowi, iż został pochwalony przez trenera, Mirosław tylko utwierdził się w przekonaniu, iż dokonał właściwego wyboru.

 

- Naprawdę zmotywowało mnie to do pracy. Cały czas wiedziałem, czego chcę i byłem mocno zdeterminowany, by to osiągnąć - podkreśla.  

 

 Bogusław Nowak odegrał kluczową rolę w przygotowaniu Cierniaka do żużlowego rzemiosła. Umiejętnie prowadził grupę szkółkowiczów, dbając nie tylko o ich rozwój sportowy, ale również o właściwy poziom edukacji w szkole. Mirosław zżył się ze swoim pierwszym szkoleniowcem do tego stopnia, iż nadal utrzymuje z nim bliski kontakt. Wówczas jeszcze nie zadawał sobie sprawy, iż po wielu latach jego droga raz jeszcze skrzyżuje się z Bogusławem Nowakiem. To właśnie wychowanek Stali Gorzów, jako jeden z pierwszych pomógł Cierniakowi przy realizacji nowego projektu, jakim jest stworzenie szkółki mini żużla w Tarnowie.
 Olbrzymia praca, jaką Mirosław Cierniak włożył w naukę żużlowego sportu została zwieńczona sukcesem. W kwietniu 1990 roku podczas egzaminu w Opolu uzyskał żużlowe prawo jazdy. Radości nie było końca, zwłaszcza, iż w rodzinnym domu w Niedomicach wszyscy trzymali kciuki za powodzenie podczas tego sprawdzianu umiejętności.

 

- Rodzina mocno mnie wspierała w tym, co robię. Z domu wyniosłem zasadę, że jeżeli już czegoś się podejmuję, to staram się wykonywać to najlepiej jak tylko potrafię, w innym wypadku lepiej, żebym w ogóle przestał się tym zajmować – mówi.

 

„To był fajny speedway”

 


  Mimo, iż na początku lat 90-tych w tarnowskim żużlu dokonała się istna zmiana pokoleniowa i weterani drużyny byli stopniowo zastępowani przez młodych wychowanków, Mirosław musiał zaczekać trzynaście długich miesięcy nim dostąpił zaszczytu wystąpienia w meczu ligowym. Co prawda debiut nie wypadł zbyt okazale – w pojedynku z Unią Leszno Cierniak wystąpił w jednym wyścigu nie zdobywając punktu – jednak bardzo szybko zdołał przebić się do pierwszego składu i od sezonu ‘92 stał się podstawowym ogniwem w zespole tarnowskich Jaskółek.
 Jednym z najbardziej pamiętnych meczów z tamtego okresu było derbowe spotkanie w Rzeszowie pomiędzy tarnowską Unią a miejscową Stalą. Waga tego meczu była niezwykle wysoka dla obu drużyn. Gospodarzom do tego stopnia zależało na zwycięstwie, iż wyznaczyli godzinę rozpoczęcia zawodów na 11:00 rano. Chodziło o to, aby na mecz nie zdążył obcokrajowiec Jaskółek, Simon Wigg. Brytyjczyk zdołał jednak zjawić się w wyznaczonym czasie. To właśnie Wigg oraz… Cierniak zostali bohaterami Jaskółek.

 

- Dzień przed tymi zawodami wspólnie z kolegą oglądałem Finał Drużynowych Mistrzostw Świata. W jednym z ostatnich wyścigów Sam Ermolenko zapewnił złoty medal ekipie Stanów Zjednoczonych. Kiedy zjeżdżał do parkingu zebrała się grupa pozostałych członków zespołu i w geście radości zaczęła podrzucać w górę swojego kapitana. Pomyślałem wówczas, że fajnie byłoby doczekać kiedyś takiej chwili, w której ja byłbym tak fetowany przez kolegów z zespołu. Następnego dnia udaliśmy się do Rzeszowa. Niewielu na mnie stawiało, w końcu dopiero zaczynałem swoją przygodę z żużlem. Dodatkowo tor, na którym mieliśmy startować był bardzo trudny. Mimo to, udało mi się pojechać na dobrym poziomie. Wywalczyłem 10 punktów i dwa bonusy, a zwyciężając w XIV wyścigu postawiłem kropkę nad ”i” zapewniając zwycięstwo swojej drużynie. Zjeżdżając do parkingu wylądowałem… na rękach kolegów z zespołu!  To było spełnienie marzeń - mówi. 

 

 Ówczesny skład Jaskółek tworzyli głównie wychowankowie klubu – bracia Rempałowie, Robert Kużdżał, Piotr Leśniowski czy właśnie Mirosław Cierniak. To sprawiało, iż w zespole panowała naprawdę dobra atmosfera, co z kolei miało przełożenie na wyniki osiągane przez Jaskółki.

 

- Mieliśmy wspólny warsztat, trenowaliśmy razem na hali, spotykaliśmy się niemal co tydzień. Między nami była zdrowa rywalizacja, każdy chciał być najlepszy. Nie mieliśmy większych problemów z dogadywaniem się. Z biegiem czasu coraz bardziej docieraliśmy się. To, że wszyscy pochodziliśmy z jednego miasta bardzo pomagało w tworzeniu dobrej atmosfery – uważa Cierniak.

 

Kulminacją progresji wyników, jakie na początku lat 90-tych osiągali żużlowcy Unii Tarnów był sezon ‘94. To właśnie wówczas tarnowianie zdobyli worek medali, włącznie ze srebrnym krążkiem Drużynowych Mistrzostw Polski. Tamte rozgrywki były również wyjątkowe dla Mirosława Cierniaka, który znakomicie radził sobie we wszelkiego rodzaju turniejach i zawodach drużynowych. Efektem dobrej jazdy były m.in: srebrny medal Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski, oraz złoty medal Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych, wywalczony wspólnie z Grzegorzem Rempałą oraz drugie miejsce w Finale Srebrnego Kasku. Dzięki licznym sukcesom osiąganym w poszczególnych rozgrywkach, żużlowcy Jaskółek stali się prawdziwymi bohaterami dla licznej rzeszy tarnowskich kibiców. Przyjazne gesty i liczne dowody sympatii były czymś zupełnie naturalnym, co spotykało Mirosława Cierniaka i jego kolegów niemal każdego dnia. Nic dziwnego, iż rok 1994 jest szczególnie miło wspominany przez wychowanka tarnowskiej Unii. 

 

- To był wyjątkowy sezon. Wszystkie czynniki świetnie się zgrały i odnieśliśmy wiele sukcesów. Dla mnie osobiście był to chyba najlepszy sezon w karierze. To był fajny speedway… - mówi z nutką żalu w głosie nasz bohater.

 

Duńska przygoda

 

 Sezon ‘94 był ostatnim, który Cierniak, spędził w gronie juniorów. Zmiana statusu zawodnika zwykle niesie za sobą pewien regres formy wypływający głównie z faktu zmniejszenia liczy startów. Wychowanek Unii Tarnów początkowo również nie mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości, jednak z pomocą przyszli znajomi i przyjaciele zawodnika. Dzięki pomocy Pana Jana Niedzielskiego z Niemiec oraz tunera, Fina Rune Jensena, zawodnik Jaskółek nawiązał kontakt z duńskim zespołem Herning. Mimo początkowej nieufności ze strony kierownictwa klubu udało się podpisać umowę na starty w tamtejszej Superlidze. W owym czasie Duńczycy dysponowali niezwykle mocną ligą, która w niczym nie przypomina obecnych rozgrywek w tamtym kraju. Dość powiedzieć, iż w tamtym czasie jedynie Tomasz Gollob i Dariusz Śledź mieli możliwość rywalizacji na duńskich torach.

 

- W swoim debiucie udało mi się pokonać Tommy Knudsena. Praktycznie w każdych zawodach udawało mi się wystartować w wyścigu nominowanym. Po zakończonym sezonie zostałem nawet zaproszony na imprezę podsumowującą rozgrywki. To było naprawdę ciekawe doświadczenie, mogłem rywalizować z najlepszymi żużlowcami na świecie. Ponadto udało mi się osobiście poznać mojego idola z dzieciństwa, Jana Osvalda Pedersena – podsumowuje tamten okres Mirosław Cierniak.

 

Niewiele zabrakło, by w tym samym okresie Cierniak zadebiutowałby na Wyspach Brytyjskich. Udane występy w lidze polskiej, wsparte dobrymi recenzjami ze startów w duńskiej Superlidze sprawiły, iż wychowankiem Unii Tarnów zainteresowali się promotorzy angielskiego Middelsborough. Po raz kolejny Cierniak mógł liczyć na wsparcie życzliwych osób. Pod swoją opiekę wzięło zaprzyjaźnione małżeństwo od lat mieszkające na Wsypach: Wiesław i Grażyna Jasica. Co ciekawe ta sama rodzina kilkanaście lat wcześniej pomagała Zenonowi Plechowi zaadaptować się w angielskim środowisku. Cierniak pozytywnie przeszedł testy na tamtejszych torach, jednak zmiana przepisów przez angielski związek BSPA zamknęła mu drogę do startów w British League. Tak skończyły się marzenia Mirosława o startach na Wyspach. Na osłodę pozostały wspomnienia związane z ciepłymi słowami, jakie na jego temat wypowiadali Amerykanie: Greg Hancock i Billy Hamill.

 

 - W trakcie jednego z testów podeszli do promotora Middelsoborough i przekonywali go, że taki sprawdzian jest zupełnie bezcelowy, bowiem doskonale znam swoje rzemiosło, co udowodniłem niejednokrotnie zwyciężając z klasowymi zawodnikami podczas rozgrywek w Polsce i Danii.

 

Równia pochyła

 

 Do kolejnego sezonu Cierniak przystępował pełen wiary i nadziei w osiągnięcie dobrych rezultatów, zarówno w rozgrywkach ligowych jak i indywidualnych. Niestety, już na początku rozgrywek, w trakcie spotkania z Polonią Piła przytrafiła mu się przykra kontuzja. Jakby tego było mało, Jaskółki spisywały się grubo poniżej oczekiwań i miast walczyć o medale, musieli skupić się na obronie miejsca w najwyższej klasie rozgrywkowej.

 

- Kłopoty rozpoczęły się już na początku rozgrywek, kiedy okazało się, że Grzegorz Rempała odszedł do Rzeszowa. Ten transfer mocno osłabił nasz zespół – twierdzi Cierniak. - Jeśli chodzi o moją osobę, to miałem spore problemy sprzętowe. Nie mogłem odnaleźć się po przesiadce na motocykl z silnikiem leżącym. Kiedy z perspektywy czasu analizuję te wszystkie elementy, wydaje mi się, iż zbyt późno dokonałem zmian w swoim parku maszyn. Chciałem wygrywać, tu i teraz, a nie myślałem pod kątem przyszłości. Później zapłaciłem za to spora cenę. Nie wiedziałem, w jaki sposób mam je dopasować, aby poprawić swoją jazdę. Cały czas męczyłem się z ustawieniami. Dodatkowo zaliczyłem sporo upadków i miałem mnóstwo problemów z niezaleczonymi kontuzjami – dodaje

 

 Pech nie opuszczał Cierniaka praktycznie przez cały sezon. Mimo problemów zdrowotnych wsiadał na motocykl nie bacząc na swoje zdrowie. Jak tłumaczy, zależało mu przede wszystkim na dobru zespołu, który coraz mocniej odstawał od pozostałych drużyn. Paradoksalnie, ambicja i wola walki Mirosława Cierniaka obróciła się przeciwko niemu. W pewnym momencie mimo najszczerszych chęci, nie był w stanie rywalizować z niezaleczoną kontuzją. Pech chciał, iż zbiegło się to z najważniejszym meczem w sezonie przeciwko Stali Rzeszów. Przegrany tego pojedynku żegnał się z najwyższą klasą rozgrywkową. Kiedy okazało się, że ze względu na kontuzję Cierniak nie wystąpi w tym pojedynku, działacze nie mogli w to uwierzyć. Jak to – dopytywali – skoro do tej pory zawsze, mimo problemów zdrowotnych zakładał kask i wyjeżdżał na tor?

 

 - Lekarka zabroniła mi wyjazdu na tor tłumacząc, że mogę zrobić krzywdę nie tylko sobie, ale również innym zawodnikom. Nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie normalnie rywalizować, co potwierdził później lekarz klubowy. Dochodziło do takich sytuacji, że nagle traciłem czucie w kończynach –

mówi Cierniak.

 

 Niestety, Jaskółki poniosły porażkę w tym arcyważnym spotkaniu. Tak jak w 1992 roku Cierniak został bohaterem Tarnowa w starciu z rywalem zza miedzy, tak cztery lata później uznano go za głównego winowajcę przegranego pojedynku derbowego i degradacji Jaskółek do II ligi. Można sobie jedynie wyobrazić, jak krzywdząca musiała być taka opinia dla zawodnika, który przez całą swą karierę poświęcał zdrowie dla dobra klubu, w którym się wychował. Co na to sam zainteresowany?

 

- Zostałem skrzywdzony przez niektórych ludzi. Niestety nie jestem w stanie tego zmienić. Mogę się jedynie tłumaczyć, choć to niewiele daje. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą mieli odmienne zdanie. Przykro mi, że w taki sposób podziękowano mi za lata startów dla tego klubu

mówi ze smutkiem były zawodnik Jaskółek.

 

Mauger wyciąga pomocną dłoń

 

Po tak feralnym zakończeniu sezonu ‘96 Cierniak był kompletnie rozbity psychicznie. Oskarżenia związane z rzekomym odpuszczeniem udziału w decydującym meczu Jaskółek odcisnęły mocne piętno na wychowanku Unii Tarnów. Kiedy więc przyszło zaproszenie od sześciokrotnego mistrza świata, Ivana Maugera do wzięcia udziału w cyklu zawodów w dalekiej Australii, Cierniak w jednej chwili podjął decyzję o wyjeździe. Szansa na wyjazd z kraju i odizolowanie się od wszystkich problemów związanych z minionym sezonem były dla niego niczym pomocna dłoń wyciągnięta z Antypodów.
Sama podróż samolotem dostarczyła naszemu bohaterowi niezapomnianych wrażeń. Jak wspomina, wprost nie mógł się oderwać od okna, cały czas śledząc krajobrazy zmieniające się niczym w kalejdoskopie. Nie mniejsze atrakcje czekały na niego na miejscu - udział w imprezie żużlowej organizowanej na drugim krańcu świata był dla niego wielkim wyzwaniem. Cierniak miał okazję spróbowania swoich sił na wielu obiektach jakże różnych od tych, które mieszczą się w Europie. Często miasta, w których rozgrywane były kolejne zawody oddalone były od siebie o tysiące kilometrów. Zawodnik Jaskółek znakomicie radził sobie w trakcie całego cyklu. Przez długi okres czasu przewodził w klasyfikacji łącznej. Niestety, kłopoty zdrowotne związane z kontuzją szczęki, jakiej nabawił się podczas zawodów w Gnieźnie, odezwały się podczas pobytu na Antypodach. Wdała się poważna infekcja i konieczna była interwencja lekarska. Zabieg medyczny kosztował go start w jednym z turniejów, przez co stracił szansę na zwycięstwo i zdobycie głównej nagrody dla najlepszego zawodnika. 

 


- Mauger koniecznie chciał, abym wystartował w tym jednym turnieju. Wiedział, że stać mnie na zwycięstwo w całych zawodach, stąd nalegał, abym wystartował tuż po zabiegu. Niestety musiałem odmówić. Przekonałem go, że to zbyt niebezpieczne dla mnie i dla pozostałych zawodników. Ze zrozumieniem przyjął moją argumentację - wspomina Mirosław.

 

 Udział w zawodach to jedna z wielu atrakcji, jakich doświadczył Cierniak. Dzięki uprzejmości tamtejszej Polonii, zwiedził słynną kopalnię złota, kopalnię cynku i ołowiu oraz udał się w podróż po australijskim buszu. Olbrzymie wrażenie wywarły na nim typowo australijskie zwierzęta: miś koala i stado kangurów biegające wokół samochodu. Niewątpliwym przeżyciem była też możliwość poznania jednego z najwybitniejszych żużlowców w historii speedway’a. Tuż po wspomnianym wcześniej zabiegu, trafił pod opiekę samego Ivana Maugera, który zaprosił go do swojego domu. Sześciokrotny mistrz świata wywarł olbrzymie wrażenie na wychowanku tarnowskiej Unii.  

 

- To naprawdę wielka osobowość. Niezwykle inteligentny i zawsze wyważony, bardzo umiejętnie dobiera słowa. Kiedy coś tłumaczy, zawsze skupia się na rozmówcy, starając się przekazać w możliwie najlepszy sposób wszystkie uwagi - komplementuje legendarnego Nowozelandczyka. - W trakcie zawodów często udzielał mi wskazówek, jak ułożyć się na motocyklu, jak dobrać właściwe przełożenie. W końcu dbał o całą naszą grupę robiąc mnóstwo nieplanowanych wcześniej niespodzianek, np. organizując nam podróż jachtem, połów ryb itd. – dodaje.

 

Przenosiny z Tarnowa na… plan filmowy!

 

 Pobyt na Antypodach pozwolił Cierniakowi na nowo naładować akumulatory przed kolejnymi rozgrywkami. Głównym celem postawionym przed zawodnikami tarnowskiej Unii było wywalczenie awansu do żużlowej elity. Niestety, mimo iż trzon składu został utrzymany, Jaskółkom nie udało się zrealizować przedsezonowych założeń. Po zakończeniu rozgrywek Mirosław Cierniak pożegnał się z macierzystym klubem i trafił do Wrocławia. To właśnie podczas startów na Dolnym Śląsku zaproponowano mu udział w serialu pod tytułem „Życie jak poker”. Jednym z bohaterów tej produkcji był żużlowiec, Kostek Małecki. Zadaniem Cierniaka było m.in. dublowanie aktora podczas jazdy na motocyklu oraz późniejszy udział w scenie, w której namawia bohatera do kontynuowania dalszej kariery.

 

- Któraś z pań zajmujących się produkcją tego serialu była jednocześnie wielkim fanem czarnego sportu, a zrazem członkiem zarządu klubu. Doskonale znała się na tej dyscyplinie. Kiedy więc padł pomysł związany z nakręceniem kilku scen na stadionie, podsunęła moją kandydaturę. Obok mnie mieli zagrać również Jacek Krzyżaniak i Adam Łabędzki. Co mi najbardziej utkwiło w pamięci to fakt, iż scena, w której występowaliśmy w sumie trwała może dwie minuty, a kręciliśmy ją ponad 5 godzin - mówi z uśmiechem Mirosław.

 

Cierniak spędził we Wrocławiu dwa sezony. O ile pierwszy rok startów w barwach ekipy z Dolnego Śląska był bardzo udany, o tyle później było już tylko gorzej. Po wywalczeniu awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej, kierownictwo wrocławskiego klubu sprowadziło nowych zawodników i dla Cierniaka zaczynało brakować miejsca. Jakby tego było mało, nie dostał pełnego wynagrodzenia za wyniki osiągnięte w poprzednich rozgrywkach. To wszystko spowodowało, iż wychowanek tarnowskiej Unii pauzował niemal przez cały sezon ‘99 występując tylko w jednym meczu ligowym! Stało się jasne, iż jedynym wyjściem dla Cierniaka będzie wypożyczenie do innego klubu.

 

- Trafiłem do Rybnika, gdzie startowałem przez jeden sezon. W pewnym momencie zaczęto tam stawiać na młodzież i powoli musiałem zacząć szukać nowego klubu.  Mimo, iż w Rybniku spędziłem krótki okres czasu, to zżyłem się z tamtymi chłopakami. Do dziś kontaktuję się z Romanem Chromikiem i Rafałem Szombierskim. Może nie zrobiłem wielkiego wyniku, ale starałem się jak tylko mogłem -

zapewnia Cierniak.

 

Skradziona nadzieja 

 

 Po rocznym mariażu z rybnickim klubem, Cierniak pozostał bez angażu w lidze polskiej. Co prawda nadal był zawodnikiem WTS-u Wrocław, jednak nie mógł liczyć na starty w barwach tego zespołu. Część sezonu 2001 spędził w Stanach Zjednoczonych, gdzie odwiedził swojego brata Krzysztofa. Korzystając z okazji odbył również kilka treningów wspólnie z byłym zawodnikiem Jaskółek Arturem Taraszką. Wraz z końcem rozgrywek Mirosław powrócił do Polski, by raz jeszcze podjąć wyzwanie i wrócić do uprawiania sportu. Udało mu się nawet wystartować w kilku turniejach indywidualnych, zależało mu na powrocie do macierzystego klubu. Niestety ówczesne władze Unii Tarnów nie zdołały znaleźć porozumienia z kierownictwem WTS Wrocław.
To, co nie udało się tarnowianom, zrealizowali działacze drugoligowego KKŻ Krosno. I tak przed rozpoczęciem nowego sezonu Cierniak trafił do podkarpackiego klubu. Pełen zapału i nadziei na lepsze jutro solidnie przygotowywał się do sezonu 2002. W kilku meczach sparingowych pokazał się z dobrej strony udowadniając niektórym, iż zbyt wcześnie postawili na nim krzyżyk. Mirosław z niecierpliwością oczekiwał inauguracji rozrywek, by raz jeszcze podjąć żużlowe wyzwanie. Niestety, takiego obrotu sprawy, jaki nastąpił zaraz po pierwszym meczu w sezonie, nie przewidziałby chyba sam mistrz suspensu, Alfred Hitchcock.

 

- Po zawodach w Krakowie udaliśmy się na kolację do pobliskiego centrum handlowego. Po wyjściu z lokalu okazało się, że mój samochód zniknął, a wraz z nim cały żużlowy ekwipunek począwszy od motocykli aż po drobne akcesoria - mówi Cierniak. 
 

 

Nie minęło kilka minut, a już pojawiły się telefony z propozycją zapłacenia okupu za odzyskanie samochodu wraz z dobytkiem. Zawodnik podjął próbę odzyskania swojej własności. Przy współudziale policji miało dojść do kontrolowanego przekazania pieniędzy w zamian za samochód.

 

- Cała akcja trwała niemal 24 godziny. Kiedy zjawiłem się na miejscu wyznaczonym przez złodziei, zaczęto sprawdzać każdy mój ruch, tzn.: z kim przyjechałem, jakim samochodem, na jakich numerach rejestracyjnych itd. Byłem pod ciągłą obserwacją. W końcu ok. 3 nad ranem doszło do ostatecznej próby przekazania pieniędzy. Oczywiście cała akcja była zabezpieczana przez odpowiednie służby. Kiedy zjawił się jeden z członków grupy przestępczej, do akcji wkroczyli policjanci. Przestępca uciekł w osiedle domów jednorodzinnych. W tym momencie wydawało się, że jest już „po akcji”, gdyż ślad po nim całkowicie zaginął. Policjanci przeczesywali teren, jednak bezskutecznie. W pewnym momencie rozległ się dźwięk telefonu! Okazało się, iż koledzy starali się skontaktować ze swoim kompanem, który właśnie leżał pod żywopłotem - opisuje tamto zdarzenie Cierniak.

 

Niestety ani samochodu, ani motocykli nie udało się odzyskać. Co prawda po kilku miesiącach odnaleziono skradzione rzeczy, jednak zarówno auto jak i żużlowy ekwipunek został doszczętnie zniszczony i nie nadawał się już do jakiegokolwiek użytku. W międzyczasie przy pomocy zaufanych przyjaciół z Tarnowa, Mirosław podjął jeszcze jedną próbę powrotu do czynnego uprawiania sportu. Postanowił sprzedać samochód osobowy, a uzyskane z tego pieniądze zainwestował w zakup używanego motocykla. Niestety i tym razem los nie oszczędził wychowanka Jaskółek.

 

- Przed zawodami w Świętochłowicach grzałem motocykl w parkingu. Chciałem wykonać próbny start i w tym momencie motocykl wystrzelił niczym z katapulty jadąc prosto w mur ogradzający park maszyn. Na szczęście zatrzymał się na skrzynkach z narzędziami. Zabrakło zaledwie kilkunastu centymetrów, a roztrzaskałbym głowę na tym murze. Chwilę przed całym zdarzeniem mój mechanik instynktownie zszedł z pola uderzenia. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby wcześniej tego nie zrobił.

 

Rickardsson ponownie w duecie z Cierniakiem

 

 Limit pecha wyczerpał się wraz z feralnym spotkaniem w Świętochłowicach. Co prawda Cierniak wystąpił jeszcze w kilku spotkaniach w barwach krośnieńskiego klubu w sezonach 2002, 2003 i 2004 jednak były to niewiele znaczące epizody. Ostatni występ ligowy wychowanek Jaskółek odjechał w sezonie 2005 w barwach Kolejarza Opole. Tym samym historia zatoczyła koło, bowiem to właśnie na opolskim torze, równo piętnaście lat wcześniej, siedemnastoletni chłopak z podtarnowskich Niedomic zdał licencję żużlową.
 Wiele wskazywało na to, iż występ w barwach opolskiego zespołu będzie zarazem pożegnalnym startem w oficjalnych zawodach żużlowych. Na koniec kariery szczęcie uśmiechnęło się jednak do naszego bohatera. Splot różnych zdarzeń sprawił, iż został on zaproszony na turniej pożegnalny Tony Rickardssona, który 19 września 2006 roku był organizowany w Tarnowie.
Początkowo Cierniak nie zakładał, iż tamte zawody będą jednocześnie jego pożegnaniem z żużlowym owalem i tarnowskimi kibicami. Kiedy jednak emocje związane z rywalizacją na torze opadły, w rozmowie z dziennikarzami oświadczył, iż ten występ był jego pożegnalnym startem. Można doszukać się w tym pewnej symboliki, bowiem kiedy w 1994 roku Rickardsson rozpoczynał starty w barwach Jaskółek, sztab szkoleniowy bardzo często ustawiał go w jednej parze z młodziutkim wówczas Cierniakiem. Kilkanaście lat później ten sam duet, raz jeszcze – tym razem po raz ostatni –  wspólnie stanął pod taśmą.

 

- Szwed to była klasa sama w sobie. Już kiedy wywalczył swój pierwszy tytuł mistrza świata patrzyliśmy na niego z podziwem. Starałem się podpatrywać każdy detal w jego przygotowaniu do zawodów, stylu jazdy. Dzięki niemu sporo się nauczyłem. Niejednokrotnie potrafił umiejętnie rozprowadzić mnie podczas wyścigu - wspomina. - Poczułem, że jest to właściwy moment na zakończenie mojej przygody z żużlowym owalem. Nie było mi łatwo, choć patrząc z perspektywy czasu wiem, że podjąłem słuszną decyzję. Korzystając z okazji chciałbym podziękować wszystkim ludziom, którzy pomagali mi w trakcie kariery, bez ich pomocy z pewnością nie osiągnąłbym wielu sukcesów -

uważa Cierniak.

 

Powrót do speedway’a!

 

 Początkiem sezonu 2010 Mirosław Cierniak postanowił wrócić do swojej ukochanej dyscypliny sportu. Tym razem w roli szkoleniowca drugoligowej Wandy Kraków. Mimo niełatwego zadania, głównie ze względu na fakt, iż drużyna liczyła znacznie więcej zawodników niż miejsc w składzie, Cierniakowi udało się znaleźć nić porozumienia ze swoimi podopiecznymi.

 

- To było naprawdę ciekawe doświadczenie. Muszę przyznać, że w trakcie tych kilkunastu tygodni zżyłem się z tymi chłopakami. Bardzo rzetelnie wykonywali wszystkie moje zalecenia, sugestie - mówi Cierniak.

 

Początkowy entuzjazm szybko opadł, kiedy okazało się, że trener i zarząd klubu mają różne koncepcje ustawienia składu. Rozpoczęły się niesnaski na linii trener – kierownictwo klubu. Wkrótce po tym Cierniak zrezygnował z dalszej współpracy z krakowskim klubem.

 

- W pewnym momencie nie ugiąłem się przed sugestiami ze strony zarządu i postawiłem na swoim.  Jak się później okazało, była to trafna decyzja, zawodnik, którego wstawiłem do składu wydatnie pomógł nam w odniesieniu zwycięstwa w tym meczu – mówi z zadowoleniem.

 

Cierniak nie wycofał się ze speedway’a. Obecnie pracuje nad autorskim projektem stworzenia szkółki mini-żużla w Tarnowie. Pomysł ten od dawna kiełkował w głowie byłego zawodnika Jaskółek. Teraz jednak zostaje wcielony w życie. Przy pomocy dawanego trenera, Bogusława Nowaka oraz dzięki wskazówkom udzielonym przez ojca Pawła i Bartka Zmarzlików, sam złożył dwa motocykle do uprawiania mini-żużla.

 

- Po prostu wychodziłem z założenia, iż skoro ktoś kiedyś stworzył mi szansę nauki żużlowego abecadła na mini-torze, to dlaczego ja nie miałbym teraz pomóc innym w taki sam sposób? - tłumaczy.

 

Co ważne, Cierniakowi udało się zarazić tą ideą sporą grupę ludzi, którzy chcą wspierać pomysł utworzenia ośrodka mini żużla w tej części Polski. Do akcji włączyli się m.in. dwukrotny Indywidualny Mistrz Polski, Janusz Kołodziej oraz dyrektor portalu espeedway.pl, Paweł Racibor. Ponadto Mirosław cały czas może liczyć na doping ze strony domowników: małżonki Cecylii oraz dwójki pociech: Mateusza i Ani. Co zrozumiałe, szczególnie zainteresowany powodzeniem całego projektu jest syn, który kiedyś chciałby pójść w ślady ojca.
Kto wie, być może za kilka lat ponownie zobaczymy nazwisko Cierniak w żużlowym programie. Jeśli tak się stanie, można być pewnym, iż temu zawodnikowi nie zabraknie determinacji i woli walki. W końcu nazwisko zobowiązuje!

 

Żródło : www.superspeedway.pl

 

Artykuł znajduję się w 13 numerze magazynu Super Speedway  www.superspeedway.pl

Serdeczne podziekowania dla Patryka Rojka ( espeedway.pl  )za udostepiony materiał oraz Sebastiana Maciejko (smaciejko.com) za zdjęcia

Sorry, this website uses features that your browser doesn’t support. Upgrade to a newer version of Firefox, Chrome, Safari, or Edge and you’ll be all set.